czwartek, 25 maja 2017

Rozdział 9

Jeśli jesteś, daj znać w komentarzu!
Całą noc nie spała. Martwiła się o blondyna. Brad wyciągnął ją siłą i tak jak kazał jego przyjaciel zawiózł ją do jego mieszkania. Brunetka nie mogła usiedzieć w miejscu, więc wstała z łóżka i poszła pod prysznic. Zabrała jedną z koszulek Rossa i ją ubrała. Chciała zrobić sobie śniadanie, ale z nerwów nie była w stanie nawet pić.
Chciała zadzwonić do swojej przyjaciółki, ale w tej chwili chłopak wpadł do domu. Laurze polecały łzy kiedy go zobaczyła. Był cały poobijany. Ledwo trzymał się na nogach. Koszulkę miał cała poszarpaną i we krwi, a swoją skórzaną kurtkę trzymał w dłoni. Kiedy spojrzał na dziewczynę, robiąc krok w jej stronę, delikatnie wolną ręką musnął jej policzek a potem złożył delikatny pocałunek na jej ustach.
-Tak bardzo się martwiłam- Powiedziała tak cicho, że ledwo ją usłyszał.
-Nie potrzebnie, jestem cały- Wysilił się na uśmiech.
-Chyba cały poobijany.- Dodała cicho pod nosem. -Proszę skończ z tym.
-Nie mogę.- Odpowiedział po chwili.
-Nie chcesz.
-Uwierz mi, nie mogę z tym skończyć.- Przybliżył się do niej jeszcze bardziej, tak, że teraz stykali się ciałami. Po chwili odsunęła się od niego i odwróciła.
-Dlaczego kazałeś Bradowi przywieźć mnie tutaj?
-Bo chciałem ciebie zobaczyć, w mojej bluzce wyglądasz naprawdę seksowanie. - Puścił mi oczko.
-Tymi tekstami mnie nie przekonasz.- Zaczęła pakować swoje rzeczy. Podszedł do niej, i przytulił ją od tyłu. Objął mocno ją ramionami.
-Zostań proszę.- Zaczął całować ją po szyi.
-Dobrze zostanę, ale idź się umyć, jesteś cały od krwi. Opatrzę cię. - Pocałował ją w policzek i poszedł do łazienki.

Kiedy ją zobaczyłem, świat stanął w miejscu. Jak w tych kiepskich romansidłach. Nie spotkałem jeszcze kogoś takiego, dała mi chęć do życia. Była jak anioł, takich ludzi nie spotyka się często. Anioły spadają z nieba, żeby ratować takich ludzi jak ja. Brunetka mnie uratowała, spadając prosto w moje ramiona.
Krople wody spływały po moim ciele. Pod gorącą cieczą, moje ciało i umysł się rozluźniły jednak ból w klatce piersiowej nie ustępował.
Brunetka siedziała na krańcu kanapy z apteczką na kolanach, tępo wpatrując się w ścianę. Pewnie rozmyślała.
-Nareszcie jesteś. Siadaj.- Wskazała na kanapę, sama się podnosząc i kucając przede mną. Najpierw zaczęła od opatrywania mi twarzy. W jej oczach widziałem przerażenie, musiałem wyglądać fatalnie, nawet nie miałem czasu żeby obejrzeć się w lustrze. Kiedy skończyła, odłożyła apteczkę na miejsce i wróciła do mnie. Wtuliła się w moje ramię. Jej ciepło paliło mi skórę, ale w przyjemny sposób. Chciałem zatrzymać tą chwilę na zawsze.

Wracałem do domu. W drodze pisałem do Rossa czy jeszcze żyje. Po odwiezieniu Laury, wróciłem do blondyna, ale bójka właśnie się skończyła i każdy pojechał w swoją stronę. Nie miałem ochoty na żadną imprezę, więc udałem się do siebie. Przy wejściu do mojego bloku, stało grono jakiś pakierów. Było już ciemno, więc nie mogłem dostrzec ich twarzy, ale kiedy jeden z nich się odezwał, wiedziałem przed kim właśnie stoję.
-Ross całkiem dobrze walczy.- Zaczął, wychodząc na przeciw mnie.- Myślałem jak go skrzywdzić, pobicie go nic nie dało, więc trzeba trafić w jego słaby punkt. Przyjaciół. Miłość czyni nas słabszymi.- Powiedział, i wiedziałem co ma nastąpić po tym. Biegłem ile sił w nogach, ale złapali mnie. Jak to jest stać oko w oko ze śmiercią? Pierwszy cios, a potem kolejne..

Wiedziałem że to nie koniec. Gdzieś w głębi mnie, był strach. Przerażenie. Niech mnie zabiją i zabiorą i torturują ale niech zostawią Brada i Laurę w spokoju. Miłość czyni słabszymi. Gdybym poczekał na Brada, jechał go odwieźć, nie doszłoby do tego. Nie leżałby teraz na tym pieprzonym szpitalnym łóżku i walczył o życie. TO WSZYSTKO MOJA WINA. Opierałem się o szklane drzwi, nie mogąc utrzymać się na nogach, opadłem przy nich i zakryłem twarz dłońmi.
-Nie martw się, wyjdzie z tego, robimy wszystko co w naszej mocy. - Powiedział jego lekarz.
-Jak mam się nie martwić? On zawsze był przy mnie. Ratował mnie, oddał mmi nawet swój prezent urodzinowy. bo w moje urodziny nikt nawet nie złożył mi życzeń. Wstawał w nocy, kiedy dzwoniłem do niego, bo nie wiedziałem gdzie jestem. Zawsze przy mnie był, a ja nie mogłem być przy nim wtedy, kiedy za moje winy on dostał. To ja powinienem tutaj leżeć, nie on, ani ktoś inny. Kocham go, jest dla mnie jak brat, jest moją jedyną rodziną.
-Powiedz mu to, podobno ludzie w śpiączce nas słyszą.- Uśmiechnął się i odszedł.
Nie wierzyłem w to, ale nic innego mi nie zostało. Usiałem koło jego łóżka i zacząłem mówić.
-Błagam nie zostawiaj mnie. Jesteś dla mnie jedyną rodziną.- Usłyszałem tylko głośny dźwięk. Na monitorze pojawiła się tylko długa kreska. Do oczu napłynęły mi łzy.
-Nie, nie, nie! - Upadłem na kolana, nawet nie zauważyłem jak grupa lekarzy i pielęgniarek wleciała do sali.
Zabiłem najlepszego przyjaciela. Jeśli ty umrzesz, ja też.
Chwyciłem coś ostrego ze stolika i wbiłem sobie w pierś, nawet nie poczułem bólu, ten w sercu był gorszy.


2 komentarze:

  1. Świetny rozdział!
    No to się porobiło. Nie spodziewałam się tego. Oby Brad i Ross żyli.
    Czekam na next. :*

    OdpowiedzUsuń
  2. ..... Nie mam nic do powiedzenia. :( Tylko tyle: NIECH PRZEŻYJĄ!!!
    A i jestem i nie opuszcze ;) zostanr z tobą do końca twojego życia błahahahahaha!!!! (Przepraszam nie wzialam tabletek uspokajajacych heh taki żarcik ;) do napisania pozdrawiam czekam BARDZO ZNIECIERPLIWIONA ;) paaaaa

    OdpowiedzUsuń