poniedziałek, 13 lutego 2017

Rozdział 7

Obudził się koło brunetki, przylegała do niego całym ciałem, jakby bała się że jej ucieknie. Jakby bała się że już więcej go nie zobaczy. Byli dla siebie jak dwie obce planety, które postanowiły złączyć się w jedno. Nieoczekiwanie stali się jednością.
Brunetka była tylko w samej bieliźnie, więc blondyn mógł podziwiać jej piękne nagie ciało. Doskonałe. Idealne. Piękne. Poruszył się delikatnie, żeby nie obudzić dziewczyny, wyślizgując się z jej objęć, zabierając swoje ubrania, ruszył w stronę drzwi sypialni. Skierował się do łazienki. Musiał się otrząsnąć. Zdął bokserki które miał tylko na sobie i wszedł pod prysznic. Ustawił na zimną wodę. Przez jego ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Jednak nie zmienił temperatury cieczy.
Ubrał się i przeczesał dłonią włosy. Oparł się o umywalkę i zastanawiał się co zrobić. Nie chce jej zostawiać. Nie teraz, ale wiedział że tak będzie dla niej najlepiej. Nie jest odpowiednim chłopakiem dla niej.

*Rozmowa telefoniczna*
-Załatw mi bilet do Bostonu.-Rozkazał blondyn.
-Znowu wyjeżdżamy?-Brad znał ten ton głosu Rossa.
-JA wyjeżdżam-Podkreślił pierwsze słowo. Nie mógł znowu kazać mu jechać z nim.
-Jak to ty? Sam?-Zapytał zdziwiony Brad.
-Sam.
-Co się z tobą dzieje? Nie odzywasz się do mnie parę dni, ciągle chodzisz jak naćpany, a teraz mówisz mi że wyjeżdżasz do Bostonu?-Wyliczał na palcach brunet.
-Nic się nie dzieje. Nie pierwszy raz wyjeżdżam.
-To o nią chodzi prawda? Laurę, tak?-Rossa serce przyśpieszyło.-Pierwsza lepsza dziewczyna, stary.
-To nie jest zwykła pierwsza lepsza dziewczyna!-Wkurzył się blondyn.
-Oho. Za 15 minut w naszym barze.-Rozkazał mu Brad i rozłączył się szybko.

Ross wszedł do sypialni. Trzymając w ręku bluzę, ścisnął ją jak najmocniej. Bał się że nie da razy od niej odejść.  Nie chciał jej zostawiać. Pragnął jej, jak żadnej innej dziewczyny. Podszedł do śpiącej dziewczyny, pocałował ją w czoło i okrył swoją bluzą. Nie chciał ruszać kołdry, bo wiedział że mogła się obudzić. Spojrzał ostatni raz na brunetkę i wyszedł.

Dobrze znałem to miejsce, właściwie jak własną kieszeń. Zawsze przychodziliśmy tu z Bradem, nawet jak byliśmy przejazdem. Uwielbiałem je za ciemny nastrój jaki tu panował. Czerń, i tylko czerń. Spojrzałem w głąb baru. W prawym roku na kanapie siedział Bradley.
-Nareszcie jesteś, ile można czekać-Udał oburzonego.
-Sam przed chwilą przyjechałeś-Powiedziałem obojętnie, opierając się łokciami o blat stołu.
-To powiedź o co chodzi, aż tak ona ci się podoba?-Spytał poważnie, inaczej mówiąc, nie w jego stylu.- Bo przecież chyba się nie zakochałeś, nie?-Wybuchnął śmiechem. No i koniec powagi Brada.
Spojrzałem tylko na niego, za chwilę znowu biorąc głowę na dół. Nie wiedziałem co czułem. Sam sobie jeszcze tego do końca nie poskładałem w całość.
-No nie wierzę!-Brunet aż wstał, ale potem znowu opadł na sofę.-Zakochałeś się! Ross Lynch się zakochał!-Krzyknął z wielkim bananem na twarzy.
-Zamknij się, debilu-Powiedziałem przez zęby. -Sam nie wiem co czuję.
-To ty coś czujesz?-Wyszczerzył oczy.-Chory jesteś czy co? Bo wiesz znam takiego fajnego lekarza...-
-Proszę cię, zamknij się.-Powiedziałem z litością, tym samym przerywając mu w połowie zdania.
-To może jednak... Wiesz mogę załatwić ci ten numer do lekarza.-Spojrzałem na niego takim wzrokiem że już się nie odezwał.
I właśnie za to go kochałem, jako brata oczywiście. Chociaż sprawa była poważna, on obracał to w żart.

Otworzyłam lekko jedno oko, a potem drugie. Znowu zapomniałam zasłonić rolet. Przetarłam oczy i zobaczyłam że jestem przykryta bluzą. Męską bluzą. I wtedy wszystko sobie przypomniałam. Zasnęliśmy razem z Rossem. Po... najpiękniejszym wieczorze mojego życia. Usiadłam na rogu łóżka, i rozejrzałam się po pokoju. Może on jeszcze tutaj jest. Przejrzałam całe mieszkanie, ale go nie było. Wróciłam do pokoju i zaczęłam szukać jakiejś kartki, wiadomości od niego, jednak nic nie znalazłam. Zrobiło mi się przykro...Może mu nie było dobrze.
Nie chciałam dalej o tym myśleć, więc zabierając ze sobą rzeczy skierowałam się do łazienki, żeby wykonać wszystkie poranne czynności. Byłam strasznie głodna, więc zajrzałam do lodówki, jednak nic w niej nie zastałam.
-Muszę iść na zakupy-Powiedziałam sama do siebie. Wzięłam tylko kluczę i telefon i wyszłam.
Idąc do sklepu przez park, wleciałam na kogoś.
-Wy naprawdę na siebie lecicie-Zaśmiał się głośno Brad.
-H-hej-Zająkał się Ross. Nie odpowiedziałam mu, tylko spojrzałam mu głęboko w oczy.
-To może wy sobie pogadajcie, o pogodzie albo o wyjeździe Rossa.-Powiedział Brad, na ostatnie słowa zakrył sobie buzię. Blondyn spojrzał na niego, jakby chciał go zabić.
-Wyjeżdżasz?-Łzy wpłynęły mi do oczu, aż zakręciło mi się w głowie.
-Wszystko okej?-Ross przytrzymał mnie za łokieć, ale szybko wyrwałam moją rękę z jego dłoni.
-Tak, oprócz tego że przeleciał mnie dzisiaj chłopak, prędzej udając zakochanego, a potem po udanym seksie, wyszedł nawet nie zostawiając głupiej kartki.-Po policzku spłynęła mi jedna łza.
-No stary, teraz to przegiąłeś-Skomentował Brad.
-Przeleciałeś mnie, wykonałeś swój plan, więc teraz możesz mnie już zostawić w spokoju.-Nie mogłam powstrzymać łez. -Pa, Ross.

-----------------------------------------------------------------------------------
Tak, tak. Jeszcze żyję. Przepraszam że odzywam się dopiero teraz, ale nauczyciele ciągle dają w kość.
Mam nadzieję że nadal tu jesteście.

-T